Recenzja filmu

Bielmo (2022)
Scott Cooper
Christian Bale
Harry Melling

Zbrodnia doskonała?

"Bielmo", choć niepozbawione ambicji i reżyserskiej dyscypliny, cierpi na szereg dolegliwości. Dziwi nazbyt wygładzona estetyka zdjęć, brak jakiejkolwiek formalnej inwencji czy zadziwiająco
Scott Cooper wprowadza nas do prestiżowej Akademii Wojskowej w West Point, gdzie ktoś dokonał makabrycznej zbrodni. Z ciała kadeta Frya, który ponoć popełnił samobójstwo, wykrojono serce. Nietypową sprawą ma się zająć doświadczony i znany z przenikliwego spojrzenia detektyw Augustus Landor (Christian Bale) – dawniej śledczy w Nowym Jorku, a teraz żyjący na odludziu wdowiec i ojciec zaginionej dziewczyny. Stojący w kontrze do wszelkich zasad i autorytetów policjant znajduje wsparcie w osobie ucznia akademii, niejakiego Edgara Allana Poego (Harry Melling), zaczytanego w poezji outsidera i oryginała. Razem spróbują dojść, kto dopuścił się niegodziwego uczynku i oczyścić tym samym dobre imię West Point. Na ich drodze stanie jednak sztywna, żołnierska hierarchia, niepełne zeznania świadków i sekrety powiązanych z instytucją osób. 



Ekranizując powieść Louisa Bayarda "Bielmo. Niezwykły przypadek Edgara Allana Poe", Cooper nie pierwszy raz w karierze posiłkuje się gatunkowym sztafażem. Amerykański reżyser może się pochwalić choćby rewizjonistycznym westernem ("Hostiles"), wariantem kina zemsty ("Zrodzony w ogniu"), gangsterskim dramatem ("Pakt z diabłem") czy demonicznym ekohorrorem ("Poroże"). Teraz bierze się za bary z historią kryminalną i powraca do XIX-wiecznej Ameryki, co pozwala mu na oprawienie filmu w eleganckie kostiumy i gustowną scenografię. Na papierze wszystko się tu zgadza: mroczna, ośnieżona sceneria, akademia jako symbol więzienia i surowych, bezwzględnych metod kształcenia, nonkonformistyczny detektyw roztrzaskujący iluzję systemowego porządku i prawości. W praktyce "Bielmo", choć niepozbawione ambicji i reżyserskiej dyscypliny, cierpi na szereg dolegliwości. Dziwi nazbyt wygładzona estetyka zdjęć, brak jakiejkolwiek formalnej inwencji czy zadziwiająco klasyczne podejście do narracji. Cooper sumiennie odhacza obowiązkowe punkty każdego kryminału, myląc tropy i stopniowo podbijając stawkę, lecz nie wykazuje się werwą, kreatywnymi, autorskimi pomysłami i wyostrzeniem rysunku drugoplanowych postaci. 

W jego wizji – ponurej i tonącej w mroźnych jak lód barwach – za dużo przyzwoicie wykonanej roboty, a za mało majstrowania przy gatunkowych mechanizmach, które znamy na wylot z produkowanych na potęgę seriali i filmów. Na ekranie niby pojawiają się intrygujące sugestie o okultystycznych praktykach, presji przygniatającej młodych kadetów i świecie poddanym szaleńczemu rygorowi, ale giną gdzieś pomiędzy kolejnymi, nużącymi scenami rozmów i prostymi, kryminalnymi zwrotami akcji. Co gorsza, sedno sprawy, a więc śledztwo dotyczące zagadkowej zbrodni, przebiega z grubsza tak, jak można przypuszczać. Landor napotyka na opór i zmowę milczenia, z pomocą Poego zdobywa coraz cenniejsze informacje, a wreszcie odkrywa tajemnice West Point. Nawet finałowa przewrotka, tyleż efektowna, co dziwnie wymuszona i topornie wyjaśniona, nie pozwala spojrzeć na "Bielmo" w kategoriach odświeżającego, przekornego dzieła, na które było stać tak utalentowanego twórcę. Trudno go bronić, ale jeszcze trudniej oskarżać o brak umiejętności, świadomości gatunkowych tradycji i szacunku dla materiału źródłowego. Tym większe wydaje się ogólne rozczarowanie. 



Prócz kryminalnego wątku, w centrum filmu leży niejednoznaczna i ewoluująca z czasem relacja detektywa i wspomagającego go kadeta. Więź rodząca się między przeoranym życiowymi dramatami Landorem a wyalienowanym i nadwrażliwym Poem, czasem przypomina stosunki na linii mistrz-uczeń i ojciec-syn, a innym razem komunię dwóch zbłąkanych i osamotnionych dusz. Sekwencje spotkań jakże różnych, a zarazem dzielących podobne bolączki bohaterów ożywiają "Bielmo" i nadają całości psychologicznej głębi. Christian Bale (trzeci raz współpracujący z Cooperem) bezbłędnie portretuje nieco zapuszczonego policjanta jako naznaczonego cierpieniem i osobistymi porażkami mężczyznę, który celowo oddalił się od społeczeństwa i może do niego wrócić tylko na własnych zasadach. Z kolei Harry Melling (znany z "Tragedii Makbeta" i serii o Harrym Potterze) uosabia inteligencję, przenikliwość, ale i lekki neurotyzm przyszłego mistrza romantycznej literatury. Poe w jego udanej interpretacji nie jest jeszcze pisarzem przekonanym o swej twórczej mocy, tylko wykluczoną i poszukującą bliskości jednostką. Wprawdzie pierwszoplanowy duet kradnie całą uwagę dla siebie, lecz krok za nim podąża istna plejada gwiazd. Najwyższy kunszt pokazują w epizodach legendy brytyjskiego kina, czyli Timothy Spall ("Pan Turner") jako odpychający dyrektor Akademii Thayer oraz Toby Jones ("Berberian Sound Studio") grający śliskiego doktora Marquisa. Nieco przeszarżowany wydaje się natomiast występ Gillian Anderson w roli ekscentrycznej żony wojskowego lekarza, Julii. Cooper od zawsze pracuje z najlepszymi i wprawną ręką prowadzi wybitnych aktorów, dzięki czemu scenariuszowe i inscenizacyjne niedostatki nie rażą aż tak dotkliwie. Nawet jeśli "Bielmo" nie zachwyca więc na kilku poziomach, i tak zapewnia bezbolesną i sprawnie zrealizowaną rozrywkę.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones